Henryka Wygachiewicz-Rewers: Wspomnienia cz. 2 – życie szkolne i społeczne

Oto druga część wspomnień golęczewskiej seniorki, nagranych w 2003 roku. Mieszkanka domu przy Tysiąclecia 2a opowiada o golęczewskiej szkole, uroczystościach i zabawach w gospodzie, a także o zwyczaju chodzenia „po proszonym”.

Życie szkolne

W ciągu roku szkolnego wciąż coś się działo. Wrzesień, październik i na 11 listopada już akademia. Na gwiazdkę jasełka. Na jasełka potrzebowaliśmy skrzydeł dla nas aniołków. I po te skrzydła nauczycielka [Gustawa Janicka] wysyłała naszych chłopców do Zielątkowa, ale najpiękniejsze piórka robiła siostra nauczycielki [Kazimiera Janicka], takie pomarszczone z bibułki. Z kolei stelaż do nich produkował dla nas Macioszek. Wszystko robiliśmy sami.

Na 19 marca obchodziliśmy imieniny Piłsudskiego, potem 3 maja i Dzień Matki. Dzień Matki wypada w niedzielę – no to szykujemy kwiatuszki i idziemy wcześniej do kościoła. Kiedy matki wchodzą na ten przykościelny cmentarz, każda dostaje kwiatuszka. Na Dzień Dziecka, niekoniecznie 1 czy 4 czerwca – w jakąś niedzielę wyjeżdżaliśmy wozami do lasu, drabiniastymi wozami. Na przykład na poligon.  Była oranżada, cukierki, kawałki kiełbaski. No i przedstawienie o sierotce Marysi i krasnoludkach, i wierszyki.

Kiedyś przyszła wiadomość, że w Złotnikach stoi wagon kolejowy z aparatem do prześwietlenia płuc. Nasza nauczycielka Janicka wszystkich tam wysłała. Powiedziała – kto może, jak rodzice dadzą pieniądze, niech jedzie ze mną pociągiem. Kto nie, idzie pieszo z drugą nauczycielką. Ja pojechałam – rodzice zawsze mi dali, wiadomo – córeczka. Janicka też była wygodna – ona coś miała z nogą, kulała troszeczkę.

Były też wycieczki – do Gniezna, do Poznania. W Poznaniu z dworca szliśmy kawałek pieszo Dworcową, żeby skrócić trasę tramwajem. Bo do czterech przystanków płaciło się mniej pieniędzy za bilet. A przez cztery przystanki to już byliśmy za Starym Rynkiem. I stamtąd już blisko do katedry. Na te wycieczki rodzice nie jeździli – dwie nauczycielki wystarczyły.

Janicka miała tu dwie siostry. Jedną wydała za mąż [prawdopodobnie Joanna ur. 1904, później – Bereźniak], a druga [Kazimiera ur. 1897] była taką pomocnicą [Janicka z siostrą mieszkały w mieszkaniu w budynku szkolnym]. Jak było przemówienie prezydenta w radiu, to zapraszała nas do domu, żebyśmy tego wysłuchali. Jak potem była nauczycielka Zysówna, to z kolei miała takie słuchawkowe radio – odwracała jedną słuchawkę i mówiła mi – słuchaj.

Gospoda i imprezy

Wincenty Sroka kupił golęczewską gospodę [najprawpopodobniej z rąk niemieckiego najemcy – był nim Gustav Radeck] po powrocie z I wojny. Na narożniku był sklep, była też sala do różnych zabaw, do tego winiarnia. Wincenty szybko umarł, bodajże w 1921 r., a interes prowadziła dalej jego żona [Józefa Srokowa].  

Zabawy organizowało kółko rolnicze, strażacy, albo Włościanki – takie przedwojenne Koło Gospodyń Wiejskich. Albo sama Józefa Srokowa. Zamawiała wojskową orkiestrę z Biedruska. Tam gdzie jest to duże okno, była tak zwana winiarnia. Tam się jadało kolację podczas zabawy. Może nie było wielkich specjałów, frykatesów, ale kiełbaska i jajecznica zawsze były. Jak w gospodzie była zabawa, trzeba było kupić bilet. Stoliki i krzesła stały naokoło sali. Zajmowaliśmy jeden ze stolików i ojciec zamawiał kolację.

Moja mama lubiła tańczyć, Roman Sroka [syn Józefy Srokowej] też. Więc nieraz tańczyli razem – jakiegoś walca w lewo czy kominiarza. Teraz już się nie bawią w kominiarza, ale wtedy na każdej zabawie był ten kominiarz. Pary, jakie kto chciał, ustawiały się w dwa rzędy, a jeden był bez pary. Najczęściej – właśnie Roman Sroka, a za partnerkę miał szczotkę. Jak orkiestra zagrała, potańczył ze szczotką, a potem brał pierwszą lepszą pannę. Jemu najlepiej szedł ten kominiarz – taniec ze szczotką. I walec w lewo też – kto teraz tańczy walec w lewo?

Nie było wielkich specjałów, frykatesów, ale kiełbaska i jajecznica zawsze były

Życie społeczne i organizacje

W Golęczewie działało koło Włościanek [przedwojenny odpowiednik koła gospodyń wiejskich – KGW]. Moja mama była prezeską tego koła. I Młode Polki, taka katolicka organizacja dla dziewczyn.  Młode Polki ładnie wyglądały w swoim stroju, czarne spódniczki i białe bluzeczki, i szarotka u każdej. Zawsze tak ubrane były w kościele, i na procesjach. Był taki ksiądz Kiełczewski, który przyjeżdżał zza Obornik, z Bąblina, do naszego staruszka księdza, do Lukrawskiego [proboszcz sobocki, zm. 1942]. Pamiętam taki mecz siatkówki z Młodymi Polkami – ksiądz grał z nimi, w pierwszej części z Golęczewem, a w drugiej z Kiekrzem.

Były też widowiska. Pamiętam jedno, przygotowane przez golęczewianki. „Wisło moja” śpiewały.  Miały takie niebieskie, szerokie wstążki i tak każda z tą wstążką śpiewała, tak płynęły. Do dzisiaj to pamiętam, to był może 1930 rok, może trochę później.

Byli też strażacy, ale i powstańcy i wojacy [Koło Powstańców i Wojaków]. Golęczewo bardzo się trzymało z Zielątkowem, ale z Chludowem nie za bardzo. Mieliśmy jakiś czas wspólne kółko rolnicze z Chludowem, ale nie szło z nimi ujechać. Nie wiem czemu, ale Golęczewo zawsze dominowało nad Chludowem i Zielątkowem. Mój ojciec był prezesem tego kółka. Pamiętam, że jak przyjeżdżali ci z Chludowa, to zawsze im coś nie pasowało. Wreszcie się odłączyli i zrobili swoje kółko, a z Zielątkowem mieliśmy wciąż dobre stosunki.

Figura NMP

Pomysł na postawienie figury Maryi Panny [na 10-lecie niepodległości w 1928 r.] wyszedł od mojego ojca. On zawsze był wielkim społecznikiem. Zamówiona figura była najpierw u nas, pamiętam jak ją przywieźli.

Jak figura NMP była stawiana, posiali dokoła trawę. Ludzie chodzili z takimi deseczkami przy butach i uklepywali ziemię z nasionami. Ja byłam mała [5 lat], ale ojciec zrobił mi takie małe deseczki i też chodziłam i uklepywałam.

Cokół przed wojną był wyższy niż teraz, a jak Niemcy [w 1939 r.] ściągnęli linami figurę, to cokół pękł. Jak potem go składali z powrotem, to go skrócili. I tablica też jest odcięta do połowy,  dosztukowana po wojnie, bo oryginalna część była podziurawiona.

Pod figurą odbywały się nabożeństwa majowe i październikowe, i zdaje się – obchody 3 maja.

Skąd woda? Wodociąg i studnia Wygachiewiczów

Jak Niemcy zbudowali wzorcową wieś [przed I wojną], to na Dworcowej i w stronę Soboty był wodociąg, napełniany przez wiatrak. Ludzie pokazywali go sobie z pociągu, jak przejeżdżali przez Golęczewo. Miałem go nawet w pamiętniku, ktoś mi go wyrysował. Jak nie było wiatru, konie chodziły w kieracie i napędzały mechanizm pompy wodnej.

W tym domu, co teraz Maciaszek mieszka, był szewc Niemiec, Blaschke, kulawy taki, i on się tym wiatrakiem tam opiekował. Wchodził do góry po żelaznej drabince, ale było mu ciężko, bo jedną nogę miał krótszą, i miał buta z taką specjalną podeszwą. Tam wysoko musiał albo zahaczyć, albo puścić ten hak – zależy, czy wody już było dosyć, czy wiatrak dalej miał chodzić i pompować.

To wszystko działało, a jak zakładali prąd [koniec lat 40tych?] to uznali, że to jest przeżytek. I wiatrak sprzedali, za prawie bezcen. Zastąpili go motorkiem. A ten motorek był za słaby –  co chwila się przepalał, i ten biedny Stachu Kozioł musiał go w nocy przepinać, żeby była woda.

Co innego zimą. Ten cały wodociąg zamarzał. Nasz dom był na dzisiejszej ul. Tysiąclecia [2a] i wodociągu nie miał. Ale za to mieliśmy studnię. Więc myśmy mieli gości od świtu do nocy. Ludzie, konie… beczkami od nas tą wodę brali. No bo niby skąd mieli wziąć – następna pompa była koło Gembiaka, koło Czereśniowej. Przecież wodę potrzebują nie tylko ludzie, ale i krowy, konie… Jak myśmy jeszcze spali, to już się kolejka robiła po wodę do nas. Tak było zawsze zimą i jeszcze długo po wojnie.

O Fignach i górnikach

Do Golęczewa sprowadzali się ludzie z różnych stron Polski. Na przykład Fignowie [Jan Figna, były burmistrz górnośląskiej Pszczyny, z żoną Melanią i dziećmi, kupili dom na Dworcowej 35]. Ci Fignowie nie za bardzo się tutaj podobali. Najpierw pani Fignowa narobiła tu reklamy, jak to będzie u nich wszystko inaczej, jak to będzie najlepiej. A gospodarstwo to kupili same piaseczki. Zaś on to był taki krótkowidz, że kładł się na ziemię i patrzył z bliska, jak roślinki wschodzą.

Albo górnicy. Wyjechali do Francji – a dokładniej do Alzacji czy Lotaryngii. Wysyłali stamtąd zarobione pieniądze do żon w Polsce. Gembiak, Walkowiak, Głód… Gembiak i Walkowiak tam chyba zostali, zasypało ich w kopalni, a Głód wrócił. Któryś potem żałował, że wrócił. Jeszcze po wojnie starał się o większą rentę. Miał tylko 90 złotych, więc pisał do Bieruta o więcej. Nawet napisał Bierutowi, że prosi o odwiezienie go do granicy Polski i wtedy sobie pójdzie dalej, z powrotem do Francji. Nic to nie dało.

Poród w remizie

Kiedyś w remizie kobieta urodziła dziecko. Taka, która chodziła „po proszonym”.

Był taki zwyczaj, że bezdomni przychodzili do wsi wieczorem, żeby przenocować. Ojciec był opiekunem społecznym i wprowadził zasadę, że taki przybysz musi pójść najpierw do sołtysa, żeby ten wiedział, że ktoś obcy jest we wsi. Wtedy sołtys mu dawał numer domu, w którym go przenocują.

W domu to ich się nie nocowało, tylko raczej w oborze, w stajni, jakiejś komorze. Przyniosło się im snopek słomy, żeby mieli na czym spać. Potem tę słomę się paliło, bo to wszystko zawszone chodziło.

Raz się zdarzyło, że przylatują do mojego ojca, jako opiekuna społecznego, że w remizie rodzi kobieta. Ojciec mówi, że przecież nic nie pomoże w porodzie. Dawniej na wsi kobiety same sobie musiały radzić, a w Golęczewie dwie takie były do pomocy. Zamiarowej matka Walkowiaczka, i Julcia Wojciechowska. No i ojciec poszedł po Walkowiaczkę – i odebrali poród w remizie, synek jej się urodził. Przez tydzień do remizy nosił im jedzenie, jakieś szmaty – prali się u nas w domu, albo Wojciechowska prała. Po tygodniu ojciec założył konie do bryczki, wziął Walkowiaczkę i tę kobietę zawieźli do Soboty i ochrzcili. I do widzenia. Dał jej dziesięć złotych – podziękowała, w rękę ojca wycałowała i poszła w świat. Takie były zwyczaje.

Przed stodołą Wygachiewiczów na Tysiąclecia 2a. Trzecia z lewej autorka wspomnień. Arch. rodziny Rewersów.

Henryka Wygachiewicz-Rewers: Wspomnienia cz. 3 – II wojna

Przed nami trzecia część wspomnień Henryki Rewers z Tysiąclecia 2a, nagranych w 2003 roku. Pani Henryka opowiada szczegółowo, jak przebiegało wysiedlenie rodziny Wygachiewiczów z Golęczewa. Wysiedlenie z Golęczewa Wysiedlenia zaczęły się jakoś latem 1941 roku. Pierwsi wysiedleni zostali Janakowski, Styczyński i Cyplik. U nas nie było raczej wywózki do Generalnej Guberni, tak jak z miast.…

Henryka Wygachiewicz-Rewers: Wspomnienia cz. 1 – relacje z niemieckimi sąsiadami

W kwietniowy dzień 2003 roku ze śp. Henryką Rewers rozmawiał Damian Weymann, pytając o wspomnienia z przedwojennego Golęczewa i wysiedlenie podczas II wojny. Po ponad 20 latach, na podstawie nagrania z tego wywiadu, zredagowałem wybrane fragmenty o życiu w Golęczewie. To prawdziwy skarb – bezpośrednia relacja świadka tamtych odległych już czasów. Opowiada Henryka Wygachiewicz-Rewers (1923…

Wspomnienie: Henryka Wygachiewicz-Rewers

Niedawno zmarła Pani Henryka była najstarszą golęczewianką urodzoną w naszej wsi – w domu przy ul. Tysiąclecia 2a. Poniżej zamieszczam Jej wspomnienie, napisane przez syna – Leszka Rewersa, któremu dziękuję za zgodę na zamieszczenie tekstu. Artykuł ukazał się również w Gazecie Sucholeskiej. Kochała życie i umiała żyć… Chcę tu przywołać pamięć o mojej matce. Nie…