Niedawno zmarła Pani Henryka była najstarszą golęczewianką urodzoną w naszej wsi – w domu przy ul. Tysiąclecia 2a. Poniżej zamieszczam Jej wspomnienie, napisane przez syna – Leszka Rewersa, któremu dziękuję za zgodę na zamieszczenie tekstu. Artykuł ukazał się również w Gazecie Sucholeskiej.
Kochała życie i umiała żyć…
Chcę tu przywołać pamięć o mojej matce. Nie będzie to typowy życiorys, ale kilka wybranych wydarzeń z jej życia oraz wspomnień, które budując jej obraz choć w zarysie, staną się równocześnie skromnym wyrazem wdzięczności i podziękowaniem za otrzymaną miłość i nieustanne łagodzenie trudów życia.
Dzisiaj dla wielu była starą babcią z zanikiem pamięci po wylewie, dla Boga jest jedną z wielu dusz, a dla mnie była po prostu Mamą. Kochającą i kochaną. Odczuwałem to szczególnie, bo byłem jedynakiem.
Henryka Barbara Wygachiewicz-Rewers urodziła się 4 grudnia 1923 roku w Golęczewie i do chwili, gdy od nas odeszła 3 lipca 2022 roku o godzinie 15.00, była najstarszą golęczewianką urodzoną w Golęczewie.
Naukę rozpoczęła w szkole w Golęczewie, później uczęszczała do Gimnazjum im. Dąbrówki w Poznaniu. Przerwane przez wojnę liceum domknęła egzaminem maturalnym po zorganizowanym w Golęczewie kursie uzupełniającym dla niedoszłych abiturientów. Wyższą Szkołę Ogrodniczą w Poznaniu ukończyła w 1950 roku.
W czasie wojny rodzina Wygachiewiczów została wywieziona z Golęczewa do Łagiewnik, nieistniejącej dziś wioski na terenie obecnego poligonu w Biedrusku. Dziadek został skierowany do pracy w majątku niemieckiego właściciela jako ogrodnik. Mama pracowała równocześnie w ogrodnictwie i ze względu na biegłą znajomość języka niemieckiego w centrali telefonicznej koszar. Do Golęczewa powrócili natychmiast po kapitulacji Niemiec.
To właśnie w Łagiewnikach mama poznała swego przyszłego męża a mojego ojca – Edwarda Rewersa, późniejszego budowniczego i pierwszego kierownika szkoły w Suchym Lesie. Pobrali się w 1950 roku, a w rok później, również w Golęczewie urodziłem się ja. Moje narodziny, które nie obyły się bez komplikacji, niemal przypłaciła życiem.
Ojciec był ciągle zapracowany jako nauczyciel, później pracownik państwowy w kuratorium oraz jako działacz społeczny i sportowy, a mamie została tzw. prozaiczna codzienność.
Była kobietą renesansu w naszej małej ojczyźnie. Potrafiła pogodzić tę smętną niekiedy szarzyznę powojennego życia z aktywnością w Kole Gospodyń Wiejskich i w Kółku Rolniczym. Działała również w Radzie Nadzorczej Mleczarni Dębieckiej w Poznaniu, za co została wyróżniona odznaką Zasłużony dla Miasta Poznania. Ale to dla Golęczewa i naszej gminy zdziałała najwięcej.
Figura NMP Królowej Korony Polskiej w Golęczewie, ufundowana w 10. rocznicę odzyskania niepodległości przez Polskę, przetrwała wojnę, bo to dziadek Julian Wygachiewicz z mamą ukryli ją – zawiniętą w maty słomiane pod ulami z pszczołami, gdzie przeczekała wojnę bezpiecznie i w całości.
Znajdowała czas na prowadzenie i reżyserowanie przedstawień kółka teatralnego, z którymi samochodem strażackim objeżdżali okoliczne miejscowości z występami. W latach 50-tych to Ona prowadziła i nadzorowała budowę naszego domu. Kredyty były nieosiągalne, materiały dostępne wyłącznie na przydział, a każdy z nich wymagał wielu formalności. Pracowała też ciężko fizycznie jako pomocnica murarza. Ten wysiłek wyczerpał ją tak bardzo, że musiała poddać się hospitalizacji. Mimo nawału obowiązków uzyskała w tym czasie też prawo jazdy, bo trzeba było wywozić na rynek plony z naszego sadu wieloowocowego. Była jedną z pierwszych kobiet za kierownicą auta. Na ulicach pokazywano ją palcami: o Baba jedzie! Nie tylko jeździła, ale potrafiła też wymienić koło czy dokonać drobnych napraw. Jej umiejętności szczególnie cenił nasz ówczesny proboszcz Jan Swół, który lubił kiedy to właśnie ona woziła go po okolicznych parafiach na odpusty.
Aby zarobić na budowę domu, podejmowała się różnych zajęć dodatkowych. Na przykład wypisywała dyplomy dla zwycięzców imprez sportowych, organizowanych przez ojca. Nie było wtedy komputerów z drukarkami. Pisała redisami i tuszem swoim kształtnym pismem, a ja, kilkuletni gzub kręciłem się przy niej, szturchając stołem. Dlatego pisała w nocy.
To Ona w domu była dyrektorem technicznym. To Ona potrafiła zmostkować brakującą fazę, gdy jedyny transformator we wsi odmawiał posłuszeństwa. To Ona zaszczepiła mi zacięcie techniczne i miłość do samochodów. Stosowała konsekwentnie skuteczne metody wychowawcze, które pamiętam doskonale. Znała wiele bajek i piosenek. Na mszę św. zawsze znalazła czas. Chodząc z Golęczewa do Soboty, tak – chodząc, bo wtedy do kościoła się chodziło pieszo – nasłuchałem się ich bez liku.
Wiele pracy i uwagi mojej Matki pochłaniał sad i warzywnik, nie licząc żywego inwentarza w oborze i kurniku, bowiem było to gospodarstwo rolnicze połączone z ogrodnictwem. Lubiła pracować wcześnie rano. Wychodziła z domu o 4-5 rano i mawiała, że to jej ulubiona pora dnia – „bo skowronek śpiewa tylko dla mnie”.
W roku 2006 właśnie w ogrodzie doznała wylewu i tylko dzięki szybkiej reakcji mojej żony Urszuli udało się ją utrzymać przy życiu w nienajgorszej formie.
Ostatnie lata przyniosły radykalny spadek kondycji fizycznej i umysłowej. Nie była już samodzielna i wymagała stałej opieki. Tę z poświeceniem zapewniała Jej moja żona Urszula. Jako synowa spełniała się w roli opiekunki lepiej niż niejedna córka. Za to Urszulo bardzo Ci dziękuję. A nie było to łatwe 10 lat.
Ostatnie lata po upadku i złamaniu kręgosłupa spędziła w domu opieki, gdzie zajęto się nią z sercem i profesjonalizmem. Była uśmiechnięta, zadowolona i chyba na swój sposób szczęśliwa. Nawet tam była lubiana, bo starzała się z godnością i bez złośliwości. Mimo że nie wiedziała już wtedy kim jestem – zawsze się do mnie ciepło uśmiechała i ściskała moja rękę, energicznie potrząsając. Chciałbym abyście zapamiętali Ją jako aktywną osobę i społecznicę działającą długie lata na rzecz naszego środowiska.
Była kobietą niezwykłą, życzliwą i otwartą, zawsze ciekawą świata i ludzi. Bardzo dużo czytała i zgromadziła wiele książek w swojej biblioteczce. Szczególnie interesowała się historią i mitologią. Była też pasjonatką rozwiązywania krzyżówek i opery. Znała wiele arii i często je sobie podśpiewywała podczas codziennych zajęć. Bywało też, że ku radości słuchaczy śpiewała pełnym głosem. Pięknie haftowała, robiła na drutach i szydełkowała. Była wspaniałą Babcią – pomogła nam wychować i wykształcić trójkę naszych udanych dzieci, które przyszły na świat już po śmierci mojego ojca w roku 1986. Swoim pracowitym życiem zostawiła po sobie niezatarty ślad na ziemi… Zasłużyła bardzo na Wieczny Odpoczynek.

Na razie Żegnaj Mamo. Niech Bóg w którym miałaś oparcie wynagrodzi Tobie ziemskie znoje. Taką ją zapamiętałem i Wy też taką ją zapamiętajcie proszę.
Syn Leszek

Musisz się zalogować aby dodać komentarz.