Obszerny opis wizyty w domu osadnika pochodzącego z ówczesnych Węgier to kolejny fragment relacji francuskiego dziennikarza Julesa Hureta, z książki „De Hambourg aux marches de Pologne”. Tłumaczenie: Grzegorz Grupiński.
Chociaż Francuz nie wspomina nazwiska gospodarza domu na Dworcowej 40, wiemy ze źródeł, że był nim Heinrich I Arwa (notabene syn Friedricha Arwy z Dworcowej 55; na zdjęciu zbiorowym Heinrich zapewne stoi przed płotem w białej koszuli i kamizelce, a stary Friedrich – pod drzewem, w ciemnym stroju). Obaj do Golęczewa przybyli z Dobanovci, z węgierskiej wówczas Slawonii – dziś to Serbia (pod Belgradem), ale pierwotnie Arwowie mieszkali w Szemlak koło Aradu (wtedy – Węgry, obecnie to Rumunia).
To zdecydowanie najbardziej szczegółowy opis w golęczewskim reportażu dziennikarza Le Figaro. Zawiera sporo ciekawych szczegółów – także obyczajowych i kulinarnych. Huret zagląda tu zaraz po wizycie na Dworcowej 44. Oddajmy głos autorowi:
Podobnie jest u sąsiada, Węgra pochodzenia niemieckiego, który mieszka tam od półtora roku. Jego dom kosztował go 8 000 marek, a rocznie płaci czynsz w wysokości 600 marek za 68 morgów ziemi (morg odpowiada 2 500 metrom kwadratowym, zatem 4 morgi to hektar). Gospodarz mieszka sam, jego żona jest chora i leczona w szpitalu w Poznaniu. Nie mają dzieci.
Doskonale utrzymany dom, czysta kuchnia, salonik z dywanem plecionym z trawy, wyposażony w krzesła i fotele z toczonego drewna. Na stole, przykrytym wielobarwną węgierską tkaniną, duży bukiet maków i książki: geografia Europy, historia, obszerny atlas, itp.
Rolnik opowiada, jak wygląda jego dzień.
— Codziennie wstaję o piątej. Jem śniadanie z małą kawą i białym chlebem bez masła, węgierscy chłopi uważają, że masło jest złe do pracy, a ja pracuję do ósmej. Zatem jem ziemniaki i potem pracuję cały dzień, robiąc krótką przerwę na posiłek w południe. Chcę wiedzieć, czym się żywi: — Mięso dwa razy dziennie, solona wieprzowina, bo inne rodzaje mięsa są bardzo drogie; do tego dobry gulasz doprawiony papryką.
„Codziennie wstaję o piątej. Jem śniadanie z małą kawą i białym chlebem bez masła”
W pokoju gospodarz pokazuje nam swoje zdjęcie jako węgierskiego żołnierza – ponieważ jego naturalizacja jest niedawna (jego rodzina opuściła Niemcy w 1783 r., w czasach Marii Teresy), oraz pocztówkę z węgierskim parlamentem w Budapeszcie, która sąsiaduje z portretami księcia koronnego Niemiec i jego brata Eitela. Potem przeprowadza nas przez bardzo czystą spiżarnię, a następnie idziemy na piętro zobaczyć zbiory pszenicy i żyta z pierwszych żniw. Rolnik szacuje je na 4000 marek. Z kolei swoje szynki sprzedał któregoś dnia po 1 marce za funt i zostało mu trochę, razem z cebulą i pszenicą, na własny użytek.
— A więc, nie tęskni Pan za Węgrami? – zapytałem.
— Nie, chociaż ziemia jest tam z pewnością lepsza. Dobra czarna ziemia, której nie trzeba nawozić. Tutaj jest inaczej, potrzebujesz dużo nawozu. Ale cieszę się, że nie mam takich problemów jak tam, ze Słowakami. Przywiozłem ze sobą dwóch niemieckich robotników ze Slawonii i wszyscy pracujemy w pokoju.
Przechodząc przez podwórko z powrotem na drogę, gospodarz pokazuje nam żniwiarkę kupioną niedawno za 400 marek, amerykański siewnik, zaś obok jego domu – oborę z napisem nad wejściem: „Dobrze odżywiona krowa daje dobre mleko i dobry obornik”.

Musisz się zalogować aby dodać komentarz.