Przed nami trzecia część wspomnień Henryki Rewers z Tysiąclecia 2a, nagranych w 2003 roku. Pani Henryka opowiada szczegółowo, jak przebiegało wysiedlenie rodziny Wygachiewiczów z Golęczewa.
Wysiedlenie z Golęczewa
Wysiedlenia zaczęły się jakoś latem 1941 roku. Pierwsi wysiedleni zostali Janakowski, Styczyński i Cyplik. U nas nie było raczej wywózki do Generalnej Guberni, tak jak z miast. Tutaj to robili taki cyrk – [nowi osadnicy] Niemcy przyjeżdżali na miejsce i wybierali sobie rodzinę [do pomocy] – ja ciebie wezmę, a ja ciebie. Ile dzieci, jakie małe, woleli takich już wyrośniętych.
Janakowscy i Styczyńscy trafili do Głuszyny [obecnie dzielnica Poznania]. Plebania była tam pusta, bo ksiądz dojeżdżał do kościoła, więc dali im mieszkanie pół na pół, ale potem jeszcze dokwaterowali kolejnych i tak musieli się cisnąć w trzy rodziny na tej plebanii.
Inne rodziny – sześć czy siedem rodzin – były wywiezione do Niemiec, wozami drabiniastymi. Lało wtedy jak z cebra… Byli tam Lamchowie, pani nauczycielka, Tamowie – w tym Niemka, która wyszła za Tamę [Katarzyna z domu Rosinger]. Tamowie byli we czwórkę – ojciec, matka, młody Tama i ta Kasia. Oni mieszkali w tym starym domu z kamienia, co się zawalił. Do tej Kasi, Katarzyny, Kejta na nią wszyscy mówili, podchodził sołtys [Friedrich Arwa] i jej [niemiecka] rodzina. Namawiali ją, żeby została. A ona że nie, że wyjedzie razem z mężem. Malutkiego Henia trzymała na rękach… I pojechali drabiniastymi wozami gdzieś, nie wiem gdzie.
Nas wywieźli 9 grudnia 1941 roku. A było to tak. Ojciec pojechał koniem do Janakowskich [do Głuszyny, gdzie mieszkali po wysiedleniu z Golęczewa] zawieźć taką dosyć dużą świnię do zabicia [co bez zezwolenia było zakazane przez okupanta]. A kto broni świnię zabić? Jakby kto pytał, to się powie, że do knura jedzie. Ja wtedy pojechałam za ojca coś załatwić w urzędzie w Poznaniu. Jak wróciłam, a już ciemno było, to przyszła najmłodsza Gocałkówna powiedzieć, że na dworcu na poczekalni jest jakaś [niemiecka] rodzina ogrodnika i że będą tu w Golęczewie mieszkać. Więc teraz to albo my, albo Grabowski [do wysiedlenia], bo Grabowski miał ogrodnictwo tak jak my. U Gocałków na piętrze mieszkała siostra nauczycielki [Kazimiera Janicka], bo tam już była wtedy szkoła niemiecka. I od niej dowiedziałam się, że naszych już wywieźli do Łagiewnik.
Mój ojciec przed wojną był w Radzie Gminnej, razem z Helingiem z Łagiewnik. Jak ten Heling zobaczył, że mój ojciec ma być wysiedlony, to załatwił, żeby był do niego przydzielony.
Przy wywózce był sołtys [Friedrich Arwa] i esesman w czarnym mundurze. Sołtys mieszkał naprzeciw nas, już tego domu nie ma. Więc po sąsiedzku było – mówił „bierzcie ze sobą, co możecie”. Na wóz szła szafa naszego ucznia, strasznie uczeń przy tym był nerwowy. I ten czarny [esesman] pilnował, żeby szafa była wrzucona na wóz drzwiami w dół – a jakby odwrócili, to jeszcze by można nam było coś powsadzać… Mama moja dobrze szyła, to chciała wziąć maszynę do szycia. Trzy razy ta maszyna była na dole i trzy razy na wozie, bo esesman nie pozwolił jej zabrać. Ale jak wszedł do domu, to sołtys powiedział „wstawcie i nakryjcie czymś”. I tak żeśmy zrobili. I mama zabrała maszynę do Łagiewnik.
Myśmy byli przygotowani na takie wywożenie. Każdy miał uszykowany worek ze swoimi rzeczami. I w tym worku była jeszcze wędzonka. W każdym worku czy to boczek czy szynka, bo nigdy nie wiadomo co będzie, jak będzie. I tak z tym wyjechali. A reszta została, łóżka, konie, wozy, wszystko zostało. Ten nasz uczeń nas odwoził, taki młody źrebak był zaprzężony. Tymczasem ojciec wracał od Janakowskich i patrzy – oto swoi ludzie jadą. Także tylko wjechał na nasze podwórze i tego chłopca zwolnił, konia przełożył. I pojechali tam na szosę, a było już ciemno, to było przecież 9 grudnia.
Ja tego wszystkiego nie wiedziałam, bo przyjechałam [z Poznania] wieczorem i wzięła mnie ta nauczycielki siostra do siebie. „Nie martw się, jutro pojedziesz”. Dudzik, ten co jeździł codziennie z mlekiem, przyszedł i mówił: „Jak zawiozę mleko do Poznania i wrócę, to cię zawiozę do Łagiewnik”. Więc poczekałam. Dudzik wrócił dosyć szybko i powiedział: „Ja wam dam swoje meble, stół, cztery krzesła, łóżko, umywalkę. Jak mnie wywiozą, to mi oddacie, a jak nie wywiozą, to sobie zatrzymacie”. Na duży wóz zapakował to wszystko, i jeszcze dał wiaderko smalcu. Ona [siostra nauczycielki?] nałożyła kiszonej kapusty [żeby ukryć smalec – który musiał pochodzić z nielegalnego uboju]. W razie jak mnie złapią, to będzie, że to tylko kiszona kapusta. Ciężkie było to wiaderko, ale się udało. Tak dojechałam z Dudzikiem do Łagiewnik.
Trzy razy ta maszyna była na dole i trzy razy na wozie, bo esesman nie pozwolił jej zabrać. Ale jak wszedł do domu, to sołtys powiedział „wstawcie i nakryjcie czymś”.
Walki w 1945
Na cmentarzu leży tych siedmiu Niemców [żołnierzy], zastrzelonych na polach Zielątkowa, jak uciekali z poznańskiej Cytadeli. [Podczas walk Rosjanie ostrzeliwali ich z czołgu] – jeden strzał padł w obórkę Sadurów. Sadurowa doiła kozę i dostała odłamkiem, Chojan zawiózł ją do Poznania.
Baliśmy się strzelaniny. Niemcy uciekali z tej Cytadeli, na zachód, byle do Niemiec. Wtedy w Golęczewie zebrali się mężczyźni, komendantem był starej Fabisiowej brat, Marciniak. Janek Głód był tam pomocnikiem. Co wieczór po wsi chodziło czterech – dwóch w tą i dwóch w tą. Wojna jeszcze trwała… Jak padło hasło, że Niemcy [żołnierze z Cytadeli] uciekają, Marciniak wszystkich zwołał i z karabinami polecieli za nimi. Wtedy Ruscy też dotarli nas miejsce i zabili Niemców.
Mój szwagier [Edmund Sroka] też tam był. Przyszedł taki zdruzgotany i mówi, że rzucił ten karabin i już więcej do ręki go nie weźmie. Opowiadał o postrzelonym chłopcu, który miał może 17, 18 lat. Kolega go podtrzymywał, poddali się. Ruski ich zastrzelili. I tego już szwagier nie mógł przeboleć. Siedmiu ich tu leży…

Zobacz też
Henryka Wygachiewicz-Rewers: Wspomnienia cz. 2 – życie szkolne i społeczne
Oto druga część wspomnień golęczewskiej seniorki, nagranych w 2003 roku. Mieszkanka domu przy Tysiąclecia 2a opowiada o golęczewskiej szkole, uroczystościach i zabawach w gospodzie, a także o zwyczaju chodzenia „po proszonym”. Życie szkolne W ciągu roku szkolnego wciąż coś się działo. Wrzesień, październik i na 11 listopada już akademia. Na…
Henryka Wygachiewicz-Rewers: Wspomnienia cz. 1 – relacje z niemieckimi sąsiadami
W kwietniowy dzień 2003 roku ze śp. Henryką Rewers rozmawiał Damian Weymann, pytając o wspomnienia z przedwojennego Golęczewa i wysiedlenie podczas II wojny. Po ponad 20 latach, na podstawie nagrania z tego wywiadu, zredagowałem wybrane fragmenty o życiu w Golęczewie. To prawdziwy skarb – bezpośrednia relacja świadka tamtych odległych już…
Wspomnienie: Henryka Wygachiewicz-Rewers
Niedawno zmarła Pani Henryka była najstarszą golęczewianką urodzoną w naszej wsi – w domu przy ul. Tysiąclecia 2a. Poniżej zamieszczam Jej wspomnienie, napisane przez syna – Leszka Rewersa, któremu dziękuję za zgodę na zamieszczenie tekstu. Artykuł ukazał się również w Gazecie Sucholeskiej. Kochała życie i umiała żyć… Chcę tu przywołać…
Musisz być zalogowany, aby dodać komentarz.