Losy mieszkańców z Dworcowej 28 we wspomnieniach Izabeli Lamch-Dolaty

Pani Izabela Dolata z domu Lamch podzieliła się z nami obszernymi wspomnieniami o mieszkańcach domu przy Dworcowej 28 i udostępniła zdjęcia z rodzinnego archiwum. Rodzice Pani Izabeli (Franciszek Lamch i Zofia z domu Malesa) przeżyli podczas II wojny prawdziwą traumę na wygnaniu. Ale oddajmy głos Autorce wspomnień…

Losy mieszkańców Golęczewa zamieszkałych przy ul. Dworcowej 28

Autorka: Izabela Lamch-Dolata

Po zakończeniu I wojny światowej w odrodzonej Polsce zaczęły się wielkie ruchy migracyjne. Objawiły się również w maleńkiej miejscowości pod Poznaniem – Golęczewie. Miejscowość ta w zamiarze pruskich zaborców miała być wizytówką niemieckiej kultury. Była reklamowana w całej Europie pod nazwą Golenhofen. Po zwycięskim Powstaniu Wielkopolskim  wróciła do Polski. Niemieccy mieszkańcy mieli do wyboru sprzedaż gospodarstw i wyjazd, albo życie w nowych warunkach.

Swoje kilkunastohektarowe gospodarstwo, składające się z pięciu części, właściciel zamieszkały przy ul. Dworcowej 28 Kerth sprzedał w 1922 roku Józefowi Malesie. Józef Malesa z zawodu był piekarzem – cukiernikiem. Do Golęczewa przybył wraz z większą grupą rodzin z miejscowości Dębe Wielkie i Wielgolas spod Warszawy. Była tam między innymi rodzina Janakowskich, Wygachiewiczów i młody chłopak Bolesław Zając, pracownik Józefa Malesy.

Małżonkowie Józef i Waleria Malesowie mieli pięcioro dzieci: Wawrzyniec, Agnieszka, Zofia, Genowefa i Regina. Ich sąsiadem z jednej strony była rodzina Antoniego Grabowskiego [dziś Dworcowa 30], który zajmował się ogrodnictwem, a z drugiej strony [dom Dworcowa 26] – rodzina Wojciecha i Balbiny Lamchów – stryjostwo Franciszka Lamcha, którzy utrzymywali się z gospodarstwa.

Naprzeciwko domu, po drugiej stronie ulicy [Dworcowa 39] pozostał Niemiec Berg ze swoją rodziną. Upływający czas wszystkim przyniósł stabilizację. Niemcy i Polacy żyli w zgodzie. Dzieci dorastały.

W listopadzie 1928 roku dwudziestoletnia już Zofia Malesówna wyszła za mąż za Franciszka Lamcha urodzonego 13.04.1899 w Tomiszowicach pod Częstochową, a więc w zaborze rosyjskim. Rodzice Franciszka – Józef (1873 – 1946) i Antonina z domu Jaskuła (1872 – 1951) życie pędzili w miejscowości Niegowa pod Częstochową. Utrzymywali się z gospodarstwa. Dziadek był wójtem, społecznikiem. Dla chętnych prowadził kursy, prawdopodobnie na temat polskości. 2.05.1915 roku od swoich słuchaczy otrzymał laskę ze srebrną rączką z wygrawerowanym podziękowaniem po polsku. Małżonkowie Józef i Antonina Lamch mieli czworo dzieci: oprócz Franciszka byli to: Marcin ur. 1900, Olimpia ur. 1911 i Stanisława ur. 1915.

3 – Franciszek Lamch. Rodzice Franciszka: 5 (Antonina) i 8 (Józef, wójt Niegowy). 9 – senior rodu, Michał Lamch, dziadek Franciszka. Zdjęcie z ok. 1916 r., Niegowa.

Franciszek w wojnie polsko-bolszewickiej walczył jako saper. Rannego w głowę uratowali koledzy. Z wojny do rodzinnego domu wrócił w stopniu sierżanta. Zaczęło się normalne cywilne życie. Uprawiając marchew Franciszek dorobił się dużych pieniędzy. Z łatwością sfinansował budowę nowego domu dla swoich rodziców, gdy stary dom spłonął.

W l. 1919-1920 Franciszek Lamch wziął udział w wojnie polsko-bolszewickiej. Na zdjęciu – w środkowym rzędzie, z samej prawej.

Przyszły jednak i trudne chwile. Jego ukochaną jej rodzice wydali za innego. Nie przeciwstawiła się. Ojciec Franciszka nie dotrzymał poważnej obietnicy danej synowi w sprawach finansowych – drugi cios.

Straż pożarna w Niegowej, ok. 1925 r. Franciszek Lamch siedzi w prawym dolnym rogu (obok jego brat Marcin).

Młody człowiek postanowił wszystko zmienić w swoim życiu. Zaproszony przez swojego stryja Wojciecha na ojca chrzestnego jego syna Zygmunta, przyjechał do Golęczewa – prawie na drugi koniec Polski. Tu poznał dwudziestoletnią, śliczną Zofię Malesównę. Drugi raz przyjechał do Golęczewa, by się oświadczyć, trzeci raz – na własny ślub. Józef Malesa sprzedał zięciowi swoje gospodarstwo, a za otrzymane pieniądze kupił synowi Wawrzyńcowi duże gospodarstwo w Zielątkowie, zaś dla swojej rodziny – mniejsze w Chludowie.

Uroczystość w domu Malesów na Dworcowej 28, niemal na pewno są to zaręczyny Franciszka Lamcha (7) i Zofii Malesy (5), rok 1928?. Obok młodych rodzice Zofii – Waleria (1) i Józef (10). Rodzeństwo Zofii: 3 – Regina, 6 – Wawrzyniec, 9 – Genowefa (była odznaczona za tajne nauczanie podczas II wojny światowej).

Ślub Franciszka i Zofii odbył się w r. 1928. Od tego czasu obok siebie gospodarzyły dwie rodziny Lamch (Dworcowa 28 – Franciszek i Zofia z Malesów; Dworcowa 26 – Wojciech i Balbina z gromadką dzieci).

Młodego przybysza miejscowi szybko zaakceptowali. Został naczelnikiem Ochotniczej Straży Pożarnej, gdy prezesem był Walenty Sienicki. Franciszek Lamch bywał na przyjęciach u Romana Dmowskiego w Chludowie. Moja mama – Zofia Lamch – wspominała, że gości obowiązywały tam stroje wieczorowe, a zatem panów – fraki. Towarzystwo przejawiało różne poglądy polityczne. Franciszek był piłsudczykiem. Małżeństwo doczekało się trzech córek: Genowefa ur. 1930, Irena ur. 1931, Anna ur. 1935.

Zofia i Franciszek na schodach domu na Dworcowej 28. Z przodu Regina Malesówna; z tyłu nieznana osoba.

Zofia i Franciszek z córką Genowefą w Golęczewie. Genowefa przez wiele lat uczyła języka polskiego w Liceum Ogólnokształcącym w Obornikach (zm. 20.09.2022).

Aż przyszedł rok 1939. W ostatnich dniach sierpnia Franciszek dostał powołanie na mobilizację do Warszawy. Walczył jako zwiadowca – na rowerze jeździł z meldunkami i rozkazami tam, gdzie łączność została zerwana. Po kapitulacji stolicy – późną jesienią – wrócił do domu. Tu zastał swoją rodzinę pozbawioną środków do życia. Gospodarstwo przejął sąsiad z naprzeciwka – Niemiec Berg. Córkę i wnuczki utrzymywali dziadkowie Malesowie z Chludowa. Krótko po powrocie z wojny Franciszek Lamch wraz z trzema kolegami – Walentym Sienickim, [Czesławem] Fijakiem i Gocałkiem zostali aresztowani pod pretekstem bycia świadkami wybicia szyb w domu Niemca Rydygiera [Dworcowa 32/34] przez polskich małolatów. Wszyscy czterej byli przesłuchiwani, czyli katowani na posterunku gestapo na Piątkowie (Dziś Poznań – Piątkowo ul. Obornicka 298). Walentego Sienickiego przewieziono do Fortu VII, gdzie zginął. Przesłuchanie przeżył tyko Franciszek. Zmasakrowanego, wyrzuconego na pobocze drogi, ktoś rozpoznał i przywiózł furmanką do domu w Golęczewie. Fijak i Gocałek po zwolnieniu w krótkim czasie zmarli.

28.06.1940 roku Franciszek Lamch dostał nakaz natychmiastowego opuszczenia Golęczewa. Wraz z żoną i trzema córkami: dziesięcioletnią Genowefą, dziewięcioletnią Ireną i pięcioletnią Anną zostali przewiezieni pociągiem do miejscowości Granow pod Arnswalde (dziś Granowo pod Choszcznem) do 100-hektarowego gospodarstwa Karla Lange.

Słabo wyposażone gospodarstwo wymagało mnóstwa pracy fizycznej. Również samo domostwo nowoprzywiezionym jawiło się jako dosyć prymitywne. Właściciel Karl Lange był zadowolony z nowej siły roboczej. Zwolniona z pracy była tylko pięcioletnia Anna, ale przez to błąkała się sama po okolicy. Krótko po przyjeździe dziecko zostało drastycznie pobite przez kilkunastoletniego niemieckiego „bohatera”. Z rąk oprawcy pięcioletnią Annę wyrwała miejscowa Niemka. Wzrok dziecka był zagrożony. Na nowoprzybyłych zwróciło uwagę miejscowe gestapo. Franciszkowi zaproponowano podpisanie volkslisty. Odmówił. Nie pociągnęło to za sobą dramatycznych skutków tylko dlatego, że Karl Lange energicznie zaprotestował przeciwko utracie niewolników – zbliżały się żniwa.

W miejscowości Granowo zesłanych było więcej. Ponieważ nie wolno było im uczestniczyć w życiu religijnym, Zofia Lamch zorganizowała wspólne modlitwy w niedziele. Dom, w którym rodzina była zakwaterowana miał dwa wejścia – z drugiej strony mieszkał Rosjanin – uciekinier z sowieckiego wojska w czasie wojny polsko-bolszewickiej. Traumatycznym doświadczeniem była też szkarlatyna, na którą chorowały wszystkie trzy dziewczynki. Leczone były przez zawijanie w mokre, wykrochmalone prześcieradła (aby zbić gorączkę). Przyszła noc, kiedy rodzice nie wiedzieli, czy najmłodsza córka dożyje następnego dnia. Skutkiem ubocznym nieleczonej szkarlatyny było uszkodzenie mięśnia sercowego, z którym Anna zmagała się do końca życia.

Granow pod Arnswalde (Granowo pod Choszcznem) – pocztówka z 1942 r.

Bardzo trudną sprawą była też edukacja dziewczynek. Dwie starsze miały już za sobą doświadczenia szkolne – umiały czytać i pisać jako „absolwentki” odpowiednio dwóch i trzech klas szkoły podstawowej. Mama zadawała im strony do przepisania z książeczki do nabożeństwa. Inna sprawa była z pięcioletnią Anną. Bardzo szybko nauczyła się miejscowej wersji języka niemieckiego, ale łączenie liter w sylaby, sylab w wyrazy, a tych w zdania i rozumienie tych zdań – to dopiero była sztuka. Taka nauka wymaga czasu, a rodzice mieli odrobinę czasu tylko w niedziele. Ale mała Anna była ambitna i starała się dogonić siostry.

Tak minęło pięć dramatycznie trudnych lat. Starsze dziewczynki wyrosły na panienki, Anna miała prawie dziesięć lat. Zbliżał się koniec wojny. W ostatnich tygodniach walk w okolicach Szczecina 2 lutego 1945 roku do Granowa weszło niemieckie wojsko. Nie byli to dorośli żołnierze, ale fanatyczni chłopcy, niemal dzieci. Pierwsza z brzegu stała chata, w której mieszkała rodzina Franciszka Lamcha. Młodzi Niemcy szybko wypędzili wszystkich z domu i ustawili pod ścianą. Jeszcze chwila i cała rodzina byłaby rozstrzelana. Tylko przypadek sprawił, albo cud, że córki gospodarza zauważyły co się dzieje. Z krzykiem „Unsere Leute, gute Leute!” [niem. „nasi ludzie, dobrzy ludzie”] wypadły z domu. Młodociani żołnierze dali się odpędzić od ofiar dorosłym kobietom.

Drugim podobnym wydarzeniem pod względem zagrożenia życia całej rodziny było odkrycie książeczki wojskowej Franciszka Lamcha przez sowieckiego oficera. Skończyło się na opluciu jej i podarciu. Może miał swoje osobiste rozliczenia z sowieckim rajem – w każdym razie rodzinę puścił wolno.

Powrót Lamchów do domu do Golęczewa trwał około dwóch tygodni. Mordy, gwałty, pożary, przemieszczające się przeważnie pijane wojska, porozjeżdżane trupy na grząskiej drodze, strata koni i ręczne pchanie wozu, potem znów konie lub koń, to była codzienność. Do tego maruderzy wojskowi lub cywilni, rzadko z dobrymi zamiarami. Powrót do domu całej rodziny był cudem. Na miejscu w Golęczewie okazało się, że dom jest zdewastowany, okradziony i do tego pełen lokatorów. Z pomocą pospieszyli dziadkowie z Chludowa.

Z upływem czasu wszystko wróciło do normy. Małżeństwu Lamchów urodziły się jeszcze dwie córki – Izabela i Mirosława. Zmieniło się również nastawienie do życia i przyszłości. Zofia i Franciszek z największą niechęcią odnosili się do nowych porządków zaprowadzanych przez komunistyczne władze. Za tę niechęć zginął też z rąk nieznanych sprawców Józef Lamch – ojciec Franciszka – w lutym 1946 roku. Status materialny rodziny w stosunku do stanu przedwojennego radykalnie obniżył się. Nie było pewności, co będzie podstawą ich utrzymania. Zofia i Franciszek Lamch skupili się na wykształceniu swoich dzieci. Polski w pełni suwerennej nie doczekali. Franciszek zmarł 9.03.1976 roku. Zofia przeżyła jeszcze ogólnonarodową radość związaną z wyborem Jana Pawła II. Zmarła 11.11.1980 roku.

Izabela Lamch-Dolata, córka Zofii i Franciszka Lamchów

Przed wojną Franciszek Lamch sprawował funkcję naczelnika golęczewskiej straży pożarnej.

Serdecznie dziękuję Pani Izabeli Lamch-Dolata za udostępnienie wspomnień i podzielenie się zdjęciami.