Zaledwie rok po zakupie od Niemca domu przy Tysiąclecia 2a, pochodzący z Lubelskiego Julian Wygachiewicz napisał list do redakcji Gazety Świątecznej. Wydrukowany w wydaniu z 11 czerwca 1922 r. list to prawdziwa laurka gospodarki w Poznańskiem.
Być może taki był właśnie cel Wygachiewicza (na zdjęciu – z żoną Józefą; zdjęcie z kolekcji rodziny Rewersów) – przedstawić mlekiem i miodem płynącą krainę, by zachęcić czytelników wydawanej w Warszawie gazety do przejmowania gospodarstw z niemieckich rąk. A może to efekt zauroczenia nowym, jakże innym od Lubelszczyzny miejscem? Tak czy siak, list to godne uwagi świadectwo pierwszych lat przynależności Wielkopolski do II RP, z atmosferą entuzjazmu, ale zarazem – z niechęcią wobec narodowych mniejszości (Niemcy to przybłędy, a z Żydami najlepiej nie prowadzić żadnego handlu).
Oddajmy jednak głos samemu Julianowi. Zachowana pisownia oryginalna – dziękuję na tym miejscu panu Mieczysławowi Dejowi, który odnalazł artykuł, przygotował dla portalu eBiedrusko.pl i zgodził się na użycie przeze mnie grafik i tekstów.

Listy do Gazety Świątecznej. Z powiatu poznańskiego.
W stronach poznańskich rolnictwo jest w dobrej uprawie: pola są wysączkowane, ziemia dobra, często nawozami zasilana, płodozmiany należyte. Każdy rolnik, robotnik czy wyrobnik żyje dostatnio; chleba razowego nie widać tu nigdzie, a nawet w Poznaniu trudno go dostać; wszyscy jedzą tylko chleb biały. Każdy ma dom składający się z kuchni i kilku pokojów; nawet wyrobnik ma co najmniej jeden pokój i osobną kuchnię; czeladź we dworach ma takie same mieszkania. Domy są ładne i czyste, a przy każdym jest ogródek kwiatowy; każdy gospodarz ma też sad owocowy choć ze stu drzew, a są i tacy, co mają po tysiąc drzew i więcej. Ludzie żyją tu wygodnie i zdrowo. W każdym domu jest czysto, wszędzie są miednice do mycia się, jak należy; każdy też używa ręcznika do wycierania się po umyciu. Prawie w każdym domu wiejskim znajdzie takie wygodne sprzęty, jak kanapę albo miękkie krzesła. Jedzą tu ludzie też lepiej i więcej, niż w innych stronach Polski. Rano o godzinie 7-ej piją kawę i jedzą chleb ze szmalcem, potem o 10-ej jedzą drugie śniadanie, o 1-ej obiad prawie wszędzie mięsny, o 5 ej podwieczorek, a o 8 -ej wieczerzę. Wszędzie tu taki zwyczaj, że jedzą pięć razy na dzień. Robota rozpoczyna się o 7 -ej rano i kończy się na wieczór też o godzinie 7 -ej z przerwą obiadową. Przed 7 -ą rano i po 7-ej wieczorem trudno kogo ujrzeć na polu, a o 8 -ej wieczorem spotyka się już każdego w lepszem ubraniu, bo ma już spokój po pracy.
Każda wieś w Poznańskiem jest osobną gminą i ma własny zarząd, na którego czele jest sołtys. Na 25 lub na 30 wsi jest komisarz obwodowy, któremu wszystkie gminy i wszyscy sołtysi podlegają. Prócz tego każda wieś ma radę gminną z 12 -tu ludzi, której zawsze sołtys przewodniczy. Każda wieś posiada 100 do 200 morgów pola na utrzymanie stróża i pasterza, który pasie bydło z całej wsi, bo dzieci muszą wszystkie bez wyjątku chodzić do szkoły i nie mogą tracić czasu na pasionkę. Przy drogach rosną wszędzie drzewa owocowe i wieś ma z nich dochód na swoje potrzeby gminne, to też i ciężary nakładane na gospodarzy są lżejsze.
W Poznańskiem jest 300 kółek rolniczych, nad któremi jest opiekun, zwany z łaciny „patronem”. Obecny patron naszych kółek rolniczych jest też zarazem posłem w sejmie. Są też podpatronowie, którzy mają pod opieką po kilka kółek. Każde kółko rolnicze ma przewodniczącego, jego zastępcę, skarbnika i pisarza, oraz innych członków zarządu. Patron stara się, żeby członkowie kółek mogli łatwo sprowadzać dobre gazety, a dba o to również i „wielkopolska izba rolnicza”, która nawet dopłaca do gazet, byle każdy mógł mieć je jak najtaniej. Również książki rolnicze są dla członków kółek bardzo tanie. Nic dziwnego, że gazety i książki są rozchwytywane i niema nikogo, ktoby jakiejś gazety nie czytał. A trzeba wiedzieć, że tu każdy rolnik, każdy fornal, każdy wyrobnik, słowem, każdy człowiek na wsi, czy w mieście umie czytać i pisać. Wielce to pomaga do rozpowszechnienia się oświaty, że gazety są tanie, a to dlatego, że „wielkopolska izba rolnicza” stale do nich dokłada. W dawnym zaborze rosyjskim niema tego zwyczaju i Gazeta Świąteczna musi borykać się o własnych siłach, nikt jej nie dopomaga i dlatego jest droższa. Sąsiedzi moi bardzo chętnie biorą ją ode mnie do czytania i podoba się wszystkim, co bardzo mnie cieszy, jako jej dawnego czytelnika i przyjaciela. W każdej wsi jest co niedziela jakieś zgromadzenie, naprzykład, kółka rolniczego, kółka oświatowego albo związku ludowo – narodowego, do którego tu prawie wszyscy należą. Ludzie tu zdrowo myślą i patrzą na świat nie tak, jak w niektórych innych stronach kraju, – gdzie otumaniono wszystkich i mało oświeconych. Warto jeszcze wspomnieć, że jest w Poznańskiem tak zwane „zgromadzenie kresów zachodnich”, do którego należy prawie każdy z tych stron. Nasz rząd zapomina trocha o kresach zachodnich, więc sama ich ludność myśli o tem, żeby się nie dać sąsiadom, Niemcom.
Dróg bitych jest tu chyba tyle, ile w Kongresówce zwyczajnych, a koleji żelaznych jest tak dużo, że każdy ma do koleji blizko, najdalej kilka lub kilkanaście kilometrów (kilometr jest prawie to samo, co wiorsta). My mamy stację koleji w samej wsi, co jest wielką dla nas dogodnością. 0 4 kilometry od naszej wsi jest Biedrusk, gdzie stoją 3 dywizje naszych zuchów. Jest to prześliczna miejscowość;” leży wśród wielkich lasów sosnowych, które zajmują przeszło tysiąc włók, to też wszystkie wsie okoliczne pasą tam bydło, płacąc po 5 tysięcy marek od. bydlęcia; trawa na polanach wśród tych lasów jest śliczna i krowy dają dużo dobrego mleka. W Biedrusku można też dostać od wojska, ile kto chce, nawozu. Kosztuje 200 marek fura, jaką tylko kto sobie nałoży. Często też żołnierze przywożą nawóz do wsi po 600 marek za furę, albo też za 4 fury nawozu biorą jedną furę sieczki dla swych koni, a sieczkę rzną sobie sami.
W każdej wsi jest telefon; wszystkie wsie, miasteczka i miasta są połączone z sobą drutami telefonicznemi. Przez telefon można załatwić szybko i tanio niejedną sprawę, bo nietrzeba jechać dla niej daleko. Można, naprzykład, wezwać przez telefon doktora albo weterynarza, i przyjedzie albo koleją, albo samochodem, jeśli jest nagła potrzeba. Budynki gospodarskie są tu wszędzie ogniotrwałe; narzędzi i maszyn o wiele więcej niż w innych stronach Polski; konie i krowy też dobre.
Wspomnieć muszę ze smutkiem, że siedzi tu jeszcze 30 tysięcy przybłędów niemieckich, kolonistów, których rząd pruski osadził na polskiej ziemi, aby nasz kraj zniemczyć. Rząd nasz jakoś zbyt pomału wysyła ich do Niemiec, a że im tu dobrze, więc opierają się i siedzą swobodnie, jedzą, piją, śpiewają, tańczą i nic sobie z niczego nie robią. A gdy syn, którego z tych Niemców ma iść do służby wojskowej, to przed powołaniem ucieka do Niemiec i staje do wojska pruskiego, choć się wychował na naszym polskim chlebie, a kiedyś może będzie nawet strzelał do naszych i braci lub synów. Oto tak rząd nasz pośpiesza z usunięciem ztąd tej niemieckiej ludności, wrogo dla Polaków usposobionej. (Rząd polski jest w tej sprawie skrępowany układem z mocarstwami zachodniemi i dlatego, nie może działać zbyt nagle. — P.G.Ś.)
W naszym powiecie niema ani jednego żyda; było ich dwóch, ale i ci wynieśli się do Niemiec, do swoich opiekunów, bo u nas żaden gospodarz nie kupi nic od żyda, ani mu nie sprzeda, ani sadu owocowego nie odda w dzierżawę.
W Poznańskiem w biurach są porozwieszane takie napisy dla przychodniów: „Szanowny przychodniu, szanuj czas, mów krótko, wyraźnie i opuszczaj nas!”. A dla urzędników są takie napisy: „Za pracę ci płacą, a nie za siedzenie, pracujesz leniwie, obciążasz sumienie!”
Wszyscy tutaj to rozumieją, to też nie widać, aby urzędnicy próżnowali, a przychodzący do urzędów ludzie są bardzo prędko obsłużeni. Jak kto do biura wejdzie, to zaraz któryś urzędnik podchodzi do niego i pyta, po co i z czym przychodzi. A gdy załatwienie sprawy ma potrwać dłużej, to radzą urzędnicy przychodniowi, że może iść załatwić przez ten czas inne sprawy, a tu wpadnie o oznaczonej godzinie i już wszystko zastanie gotowe. Otóż jest nie tak, jak w innej dzielnicy Rzeczypospolitej, gdzie niejeden urzędnik albo urzędniczka nie umie obejść się z człowiekiem i na grzeczne zapytanie odpowiada tylko wyniośle i z pogardą: „Poczekać!” Tego tu niema i czekać nie każą w urzędach wcale; nigdy niema „ogonków” w biurach.
Opisałem pokrótce, jak tu żyjemy, a teraz zachęcam was, szanowni rodacy, przyjeżdżajcie w Poznańskie i wykupujcie gospodarki niemieckie, a najlepiej i najprędzej przyczynicie się do odniemczenia tej prastarej dzielnicy naszej i kolebki narodu polskiego. Można tu nabyć gospodarkę już za pół miljona marek; średnie gospodarki kosztują po 5, 6, 7 do 12 miljonów, a większe do 30 miljonów marek. J. Wygachiewicz.
(Przypomnieć tylko należy, o czym już pisano w Gazecie, że przed nabyciem gospodarki od któregobądź Niemca w Poznańskiem, czy też na Pomorzu, trzeba koniecznie zasięgnąć wiadomości o tej gospodarce w okręgowym urzędzie ziemskim czyli rolnym, bo niektóre osady niemieckie są tam własnością rządu i kupować ich na własną rękę niewolno; mimo to Niemcy oszukują naszych i gospodarki te sprzedają, poczem, wziąwszy pieniądze, uciekają do Niemiec; wobec tego trzeba zawsze dowiedzieć się w okręgowym urzędzie ziemskim, czy upatrzony majątek można kupić.)


Musisz się zalogować aby dodać komentarz.