Gustawa Janicka, z Golęczewa przez Ravensbrück i Oświęcim

O przedwojennej kierowniczce szkoły w Golęczewie dotychczas nie było wiadomo zbyt wiele. Jedno zdjęcie, strzępy wspomnień najstarszych Golęczewian. Teraz dowiadujemy się dużo więcej – chociaż wciąż są to suche fakty, poruszające wyobrażnię. Ile musiała przeżyć kobieta, która przeszła Fort VII, dwa razy Ravensbrück, do tego Oświęcim i Majdanek?

Na początku poszukiwań wiedziałem tyle, że Gustawa Janicka kierowała w latach 30-tych golęczewską szkołą, podczas II wojny przebywała w niemieckich obozach, zaś po II wojnie na krótko wróciła do Golęczewa. Teraz znacznie mi się udało poszerzyć tę wiedzę – i losy tej kobiety, tak bardzo związanej z Golęczewem, chciałbym przedstawić w tym krótkim artykule.

Dzięki odnalezieniu grobu Gustawy Janickiej na poznańskim Junikowie nawiązałem kontakt z Markiem Krzyżagórskim, wnukiem jej siostry. Pan Marek udostępnił mi rodzinne zapiski autorstwa swojej matki. Kolejne cenne informacje uzyskałem m.in. z niemieckiego archiwum Arolsen, zajmującym się upamiętnieniem ofiar nazistowskich Niemiec.

Jak czytamy w zapiskach Ireny, siostrzenicy Gustawy Janickiej, rodzina Janickich zamieszkiwała w Porąbce Uszewskiej w Małopolskiem. Ojciec Gustawy Jan był nauczycielem i organistą, z żoną Emilią z Sikorskich mieli dziesięcioro dzieci. Gustawa urodziła się w 1885 r. w Jadownikach koło Brzeska.

Z zapisków rodzinnych udostępnionych przez Marka Krzyżagórskiego: „Gustawa – „Tusia” – niezamężna, nauczycielka. Pierwsza posada w Jadownikach w Małopolsce. Od 1923 roku wraz z wieloma wykształconymi Małopolanami osiada w Wielkopolsce, która ze względu na zabór pruski nie posiadała wykształconych Polaków. Zostaje kierownikiem szkoły podstawowej w Golęczewie […]. W 1940 roku aresztowana przez Gestapo. Osadzona w Oświęcimiu pod zarzutem polonizowania niemieckich dzieci, pracuje w szwalni. Podczas kąpieli upada, łamiąc sobie nogę w biodrze. Samoistne zrośnięcie powoduje skrócenie się nogi o kilka centrymetrów. Przebywa również w Ravensbrück. W obozie spotyka swoją siostrzenicę Wandę Żarkowską, córkę Marii, aresztowaną w Krakowie za działalność konspiracyjną”.

Polonizowanie niemieckich dzieci? Stosunki w mieszanym narodowościowo przedwojennym Golęczewie nie zawsze były idealnie. Ze wspomnień Henryki Wygachiewicz-Rewers wyłania się jednak raczej pozytywny obraz – dzieci polskie i niemieckie uczyły się razem i raczej bezkonfliktowo. Prawdopodobnie okupacyjne władze czy miejscowi „polakożercy” potrzebowali pretekstu do aresztowania Janickiej, jako wybitnej przedstawicielki lokalnej społeczności.

Z archiwum Arolsen dowiedziałem się i wywnioskowałem dużo więcej o wojennych losach Gustawy. Aresztowana, z Golęczewa trafia najpierw do poznańskiego Fortu VII. Następnie w kwietniu 1940 r. przeniesiona jest do obozu Ravensbrück, gdzie pozostaje 3 lata. W 1943 roku jest notowana w obozie w Majdanku. Niemcy ewakuują więźniów stamtąd m.in. do Oświęcimia, w obliczu nadciągającej ofensywy radzieckiej. I tak w kwietniu 1944 r. Gustawa Janicka trafia do Auschwitz-Birkenau, a po kolejnej ewakuacji – znowu do Ravensbrück.

W ostatnich dniach wojny nadchodzi ratunek. Dzięki misji Szwedzkiego Czerwonego Krzyża i hrabiego Bernadotte tysiące więźniów zostaje uwolnionych z niemieckich obozów. Ponoć była to największa akcja humanitarna podczas II wojny. Wśród nich, pasażerów sławnych „białych autobusów” opatrzonych czerwonym krzyżem, była Gustawa Janicka. Koszmar przeżyć II wojny się skończył.

„W 1945 roku, po wyzwoleniu obozu, za pośrednictwem Czerwonego Krzyża trafia do Szwecji, gdzie w Lund pracuje w prywatnej fabryce futer. Do kraju wraca w listopadzie 1945 r. i wraca do pracy w szkole” – opisała w zapiskach Irena, siostrzenica Gustawy. W 1950 r. umiera, niemal do końca pracując w szkole w Golęczewie.

Przed szkołą w Golęczewie – 1946-1949. Gustawa Janicka w środku, z prawej Stanisław Celuch

Co widziała kobieta, która przeszła przez Fort VII, Ravensbrück, Majdanek i Auschwitz-Birkenau? Tego się już nie dowiemy. Możemy tylko zadumać się nad jej mogiłą na poznańskim Junikowie. To raptem kilkaset metrów od tramwajowej pętli.

Dziękuję Markowi Krzyżagórskiemu za udostępnienie zapisków rodzinnych