Przedwojenny właściciel golęczewskiego zajazdu z oczywistych względów był jedną z najbardziej znanych postaci wsi. Dzięki wspomnieniom jego syna Janusza możemy dowiedzieć się, jak wyglądały najtrudniejsze, wojenne lata Romana Sroki.
Golęczewską gospodę nabyli w pierwszej połowie lat 20-tych rodzice Romana – Wincenty i Józefa z d. Maćkowiak. Urodzony w 1902 roku Roman w latach 30-tych przejął prowadzenie zajazdu. Ożenił się z Teofilą z d. Palacz.

Pod Złotą Gwiazdą były pokoje na wynajem, sklep kolonialny, piwiarnia i bilard. W sali od strony ul. Tysiąclecia odbywały się wiejskie zebrania i przedstawienia. W przedłużeniu bocznego skrzydła, w drewnianej wiacie, była kręgielnia. Słowem – zajazd i jego gospodarze byli w centrum życia wsi.
Więcej niż pasją życia Romana Sroki były konie. W wojsku służył jako ułan (zdjęcie z pocz. lat 20-tych).
W Golęczewie zajął się handlem końmi. A dokładniej – jeździł po bliższej i dalszej okolicy, skupował zabiedzone zwierzęta, doprowadzał je do porządku i sprzedawał po dużo wyższej cenie.




Ojciec Romana, Wincenty, był w 1921 r. inicjatorem powstania golęczewskiej OSP. Młody Roman został jej naczelnikiem, otrzymując legitymację z numerem 1. Przez jakiś czas pełnił również funkcję sołtysa Golęczewa i Złotkowa.

Przed wychuchem wojny Roman nasłuchał się od szwagrów żony, że trzeba jak najszybciej uciekać przed nadchodzącą nawałą niemiecką. Przygotował porządny wóz i załadował go najpotrzebniejszym dobytkiem. „Z naszej wioski wyjechało kilka rodzin, również Roman Sroka dużym pięknym wozem, ciągnionym przez dwa mocne ładne konie, przykrytym zadaszeniem z brezentu” – wspominał Antoni Lamch.
Na wozie, Roman wraz z żoną Teofilą i maleńkim synem Januszem ruszyli w tułaczkę – najpierw do Poznania. Tam na ulicy Głównej, 5 września 1939 r., los zetknął go ze znaną postacią – Kazimierzem Tymienieckim, profesorem historii poznańskiego uniwersytetu. Srokowie wyciągnęli pomocną dłoń do profesora, zabierając go ze sobą na wóz i kolejne dni spędzili razem, uciekając na wschód. Kazimierz Tymieniecki zachował pomoc golęczewianina we wdzięcznej pamięci, opisując wspólną ucieczkę w swoich wspomnieniach, wydanych w 1972 roku. W Karśnicy przed Koninem rozstali się. Srokowie jechali dalej, prawdopodobnie aż do miejscowości Gać pod Łęczycą. Konie były zmęczone, być może było to już po 17 września, kiedy gruchnęła wieść o sowieckim najeździe ze wschodu. W każdym razie uznali, że dalsza ucieczka nie ma sensu i wrócili do Golęczewa.
Po jakimś czasie Srokowie zostali wyrzuceni ze swojej własności, a zajazd objął przyjezdny Niemiec. Roman i Teofila przenieśli się do rodziny żony, na poznański Górczyn. Najpierw na ul. Górki 3 – do gospodarstwa teściów Romana. Stamtąd niemieckie władze wyrzuciły ich na ul. Knapowskiego (okolice dzisiejszego centrum handlowego Panorama na Góreckiej), do ciasnego partnerowego domku.
Henryk Durdel, sąsiad z Golęczewa, ostrzegał Romana, że z jakichś powodów obserwuje go Gestapo. W 1941 roku Roman został aresztowany – nie chciał oddać konia władzom okupacyjnym, co być może było tylko pretekstem. Poprzez areszt śledczy Gestapo na ul. Niezłomnych, Fort VII i więzienie we Wronkach trafił do obozu koncentracyjnego w Matthausen-Gusen. Został skazany na 8 lat, z czego odsiedział 4.
Po wyzwoleniu obozu przez aliantów w maju 1945 roku, Roman Sroka ruszył w drogę powrotną do domu zaprzęgiem konnym, kupionym za zarobione u jakiegoś bauera pieniądze. Do Golęczewa dotarł ubrany w krótkie amerykańskie spodnie wojskowe. W momencie aresztowania ważył 90 kg, a po powrocie z obozu – 40 kg.
Mienie w gospodzie było rozkradzione – na przykład na sali restauracyjnej z ponad 100 krzeseł zachowało się koło 10. Przez jakiś czas funkcjonował tu skład ziół prowadzony przez firmę z Poznania. Srokowie uruchomili wyszynk w podstawowym zakresie (piwo, wódka), ale sklep został przejęty przez GS.
Roman Sroka zmarł w 1991 roku.

Dziękuję Januszowi i Marcinowi Sroce za przekazane informacje i udostępnione zdjęcia.
Musisz być zalogowany, aby dodać komentarz.